Wojewoda Łódzki, Jolanta Chełmińska, wydała decyzję o zamknięciu stadionu Widzewa dla publiczności podczas najbliższego meczu z Zagłębiem Lubin. Powodem tej decyzji są zakłócenia porządku podczas ostatniego meczu z GKS Bełchatów „poprzez skandowanie obraźliwych i wulgarnych haseł”. Na znak protestu wobec tej irracjonalnej decyzji klub rozważy zamknięcie stadionu także na kolejne mecze.
- Liczyliśmy na rozsądek, ale się przeliczyliśmy. Sami bardzo restrykcyjnie pilnujemy, by nasz stadion był bezpieczny i konsekwentnie eliminujemy osoby zakłócające porządek na naszym obiekcie. W tym sezonie policja ani razu nie interweniowała na naszym stadionie w sprawie kibiców Widzewa i tylko jeden raz weszła na sektor gości podczas meczu z Legią. Decyzja Wojewody o zamknięciu stadionu za wulgarne okrzyki jest po prostu irracjonalna. Potwierdza to też fakt, że postępowanie zostało rozpoczęte przez Urząd Wojewódzki jeszcze przed meczem. Tymczasem przeklina się nie tylko na stadionach, ale też na ulicach, w urzędach, w szkołach, nawet w parlamencie. Jakoś żadnej z tych instytucji się nie zamyka. Absurd sytuacji jest tym większy, że w większości z protokółów pomeczowych, a przeanalizowaliśmy wszystkie z tego roku, wulgaryzmy nie zostały uznane przez odpowiednie organy jako rażące naruszenie ustawy. Nie znalazły się też w zaleceniach pomeczowych wskazujących, z którymi zjawiskami należy szczególnie walczyć. Aż tu nagle zamyka się nam stadion z tego powodu – mówi Marcin Animucki, prezes zarządu RTS Widzew Łódź SA.
- Na co się zdały nasze wzmożone działania w zakresie dbania o bezpieczeństwo, co nam z tego, że chwalił nas w tym zakresie minister Kwiatkowski, a minister Miller obiecywał, że stadiony na których będzie wykonywana dobra praca klubu, nie będą zamykane? Na nic. Dlatego zarząd wystąpi do rady nadzorczej z wnioskiem o rozważenie, czy zasadne jest organizowanie meczów z udziałem publiczności powyżej 1000 osób, co może narażać klub na straty finansowe. Wydaje się, że podejmowanie takiego ryzyka nie ma sensu do czasu wybudowania przez miasto nowego obiektu bądź dopóki nie zostanie przywrócona przewidywalność w zakresie decyzji dotyczących organizacji imprez masowych. Zresztą angażowanie się przez nas we wspólną budowę stadionu z władzami miasta, który potem, jak się okazuje, może stać pusty, też nie ma sensu. Absolutnie nie poczuwamy się do winy i nie zamierzamy ponosić tego konsekwencji finansowych – dodaje Marcin Animucki.
- Mamy się restrykcyjnie stosować do przepisów prawa? Stosujmy się wszyscy. Tymczasem policjanci w cywilu wchodzą na nasz obiekt anonimowo i nie mamy możliwości identyfikacji ich i ich zachowań. Do jakich standardów w Polsce dążymy i czego oczekujemy – trudno powiedzieć. Warto, by odpowiednie organy to wyartykułowały – uważa prezes Widzewa.